Pępek świata jest w Delfach

????????????????????????????????????

Za każdym razem, kiedy ląduję pośród starożytnych artefaktów mam wyrzuty sumienia. W głowie słyszę głos zafascynowanej archeologią przyjaciółki, która – gdyby tylko tu była – wyjaśniłaby mi każdy szczegół. Dlaczego ten kamień leży tu, a nie tam, co oznacza napis wyryty w starogrece, kim był ten, którego popiersie leży teraz na postrzepionej trawie. Tymczasem, mimo że szyja boli od ciągłego obracania głową, niewiele ciekawego dostrzegam w stanowiskach archeologicznych.

To nie tak, że nie doceniam piękna w proporcji kolumn czy rzeźbach, które, choć pozbawione rąk czy głów, nadal dumnie się prężą. Jako dziecko epoki, w której drogi naprawia się częściej niż się buduje, mam ogromne wyrazy uznania dla twórców tego, co przetrwało setki tysięcy lat.  Po prostu…

Natura zdobywa u mnie większe uznanie. Wstrzymuję oddech dopiero wtedy, kiedy przenoszę wzrok na horyzont i czuję przestrzeń. Kiedy widzę surowe góry, odcinające się na łagodnym tle nieba, nagie skały przebijające się tu i ówdzie, niewielkość, wielkich przecież drzew, które z góry przypominają skupisko krzaczków.

Kiedy po trzech latach odkładania (a trochę unikania) wycieczki, w końcu dotarłam do Delf, miałam mieszane uczucia. Kiedyś opiewająca sławą wyrocznia, wyglądała jak wielka piaskownica, z której niesforny czterolatek zapomniał zabrać swoje zabawki. Kolumny różnej wysokości wyrastające z niemi, nadłamane skalne bloki, niezadaszone skarbce…

Nic mnie nie wzruszało. Nie mogłam jednak zaprzeczyć historii, która za nimi się kryła…

delphi-25

Sława Delf w starożytności wybiegała daleko poza granice Hellady. Znane były jako centrum kultu Apolla, ale przede wszystkim jako dom delfickiej wyroczni. Jej przepowiednie i rady wpływały na losy jednostek, ale także całych państw-miast.

W starożytności miejsce to uważane było za centrum świata. Został on wyznaczony przez Zeusa, który z dwóch krańców świata wypuścił dwa orły. Miejsce spotkania ptaków, oznaczył przez zrzucenie z nieba wielkiego głazu, ochrzczonego jak omphalos, czyli… pępek. Ten „prawdziwy” można oglądać w muzeum w Delfach.

delphi-33

Skarbiec Ateńczyków to tylko jeden z około dwudziestu jakie zostały postawione przy zygzakowatej świętej drodze. Wypełnione wotami budowle upamiętniały ważne wydarzenia i zapewniały łączność z najważniejszym punktem starożytnej Grecji.

Pozostałości doryckiej świątyni Apolla. W jej wnętrzu na trójnogu zasiadała Pythia – wyrocznia i ponad pięćdziesięcioletnia kobieta w jednym. W stan ekstazy, niezbędny przy przepowiadaniu przyszłości, wprowadzały ją gazy wydobywające się ze szczeliny w ziemi, lub palone liście laurowe. Poradnictwo mogło trwać kilka godzin i udzielane było jedynie w specyficzne dni w roku.

O kulcie patrona sztuki i poezji do dziś przypomina teatr – jeden z najlepiej zachowanych fragmentów Delf. Widownia mogła pomieścić nawet 5000 widzów.

U samej góry obecnego stanowiska archeologicznego niegdyś toczyły się Igrzyska Pytyjskie – drugie co do ważności igrzyska panhelleńskie. Ich nazwa wzięła się od Pytona – węża, którego zabił sam Apollo. Wydarzenie ku czci patrona sztuki i poezji, na tle pozostałych zawodów sportowych odróżniały konkursy muzyczne i dramatyczne.

Każdy metr pokonany pod górę i każde spojrzenie rzucone za siebie przypominało o tym, co skłoniło mnie do odwiedzenia pępka starożytnego świata.

Wzgórza dookoła trwały niewzruszone. Blokowały wzrok przed sięgnięciem dalej i jednocześnie pozwalały odpocząć w niezmierzonej przestrzeni. Poczułam mrowienie w okolicy szyi. Właśnie wtedy zrozumiałam, że gdybym w tym miejscu stała z tą samą przyjaciółką-fanatyczką wykopalisk, obie nie przestałybyśmy wzdychać. Każda z właściwych dla siebie powodów.