Ten bazar nie istnieje. Nie przewracaj stron przewodników, nie próbuj wyłapać jego nazwy podczas codziennych rozmów. Najlepiej wsiądź w jeden z wysprey’owanych wagonów toczących się w stronę Pireusu. Wysiądź, gdy po lewej stronie miniesz parę wytartych dresów zawieszonych na metalowym ogrodzeniu.
Gdzie znajdziesz pchli market z prawdziwego zdarzenia?
Pchli market w Pireusie jest najprawdziwszym pchlim marketem w okolicach Aten. Brak tu skórzanych plecaków po 50 euro za sztukę i biżuterii wyeksponowanej za nieskazitelnie czystymi witrynami, jak na Monastiraki.
Czasy jego świetności minęły dobrą dekadę temu. Ale pozostałości bazaru w Pireusie ciągle znajdziecie polewej stronie zielonej lini metra na ulicy Alipedou, tuż przy ostatniej stacji zielonej lini metra, zwanej „elektriko”.
Pchli market w Pireusie jest jak indyjski bazar. Bliżej mu raczej do obrazków z filmu „Slumdog – milioner z ulicy” aniżeli do kolorowych fotografii z równo usypanymi stożkami przypraw.
Perełki marketu, czyli co znajdziesz wśród sterty staroci?
Na pchlim targu ludzkie zaspy po obu stronach drogi sprawiają, że ulica wydaje się węższa niż w rzeczywistości. Wszystko przez sprzedawców, którzy na ziemi rozłożyli wełniane koce albo nylonowe plandeki. Na nich wszystko, co znaleźli Bóg-wie-gdzie: ikony z Matką Bożą pomiędzy płytami z tanimi pornosami. Próbki antyperspirantów koło włączników do światła. Śrubokręty z plastikowymi kolorowymi rękojeściami, rozchodzone przez poprzednich właścicieli buty, nadeschnięte lakiery do paznokci, zużyty do połowy flakonik perfum w kolorze zleżałego whisky. Koło nagich Barbie położyła się zmęczona Cyganka.
Choćbym chciała, to nie dam rady wymienić wszystkiego, co znajdziecie na targu w Pireusie. Jeszcze trudniej wskazać mi choćby jedną rzecz, której tu nie ma.
Na pchlim markecie nie zatrzymuję się ani na chwilę. Boję się, że wsiąknę, zniknę. Utonę w czarnej otchłani pierdółek i używanych ciuchów. Co chwila, wpadam na czyjeś plecy. Emeryci kręcą się jak święte krowy. Od jednej strony ulicy do drugiej.
„Tyle tu rzeczy, których mi nie potrzeba!” – ze słowami Sokratesa w głowie docieram do końca targu.
Jestem jednak pewna, że znajdą się tacy, którzy wynajdą tu dokładnie to, czego szukają. Prawdziwe perełki. Srebrne łyżki, które u mamy Marii będę obracać w rękach przy kolejnych wzdechnięciach. Piękny fotel, który po wymianie tapicerki, jest jak rodem wyjęty z designerskich magazynów.
Sama nie mam cierpliwości do poszukiwania skarbów. Wracam do domu.
Komputer otwieram prawie równocześnie z drzwiami. Wystukałam „Market Pireus” w mapach. Pinezka wylądowała w miejscu mojego spaceru. Zjechałam w dół. „Godziny otwarcia: niedziela, 7.00- 15.00. Pozostałe dni: zamknięte. Dzisiaj też nieczynne
Więcej informacji brak. Tylko notka, że „mogę być pierwszym, który doda recenzję na temat tego miejsca”.
Recenzji nie dodałam. Bo w czym pchli market w Pireusie jest lepszy od innych miejsc, które istnieją, a których wolimy nie wspomiać?