7 kłamstw Maratonu Ateńskiego (w które wierzysz!)

W listopadzie wszyscy Ateńczycy stają się biegaczami. Jedni ubierają buty i zanim deptaki zapełnią się spacerowiczami, próbują poprawić swój czas. Drudzy, spoceni na samą myśl o zbliżającym się wydarzeniu, próbują nadążyć za tym, co słychać u pierwszych.

W końcu nadchodzi TEN dzień – Autentyczny Maraton Ateński.

23519250_10212037805314288_8833515177720225464_n (1)

Przygotowanie do zawodów wymaga treningu – fizycznego i uważności. Bo choć maratońskich bzdur powtarzanych między przyśpieszonymi wdechami i wydechami jest sporo to trudno je wyłapać.

Dlatego w dzisiejszym wpisie wybrałam dla Was 7 największych kłamstw Maratonu Ateńskiego, które słyszycie i w które – o zgrozo!- wierzycie.

 

KŁAMSTWO 1: „Maratończycy biegną 42 km”

DSC09579
– A nie! Bo biegną 42 i 125 m, czyli dokładnie tyle, ile ma dystans maratoński – poprawią najdokładniejsi. Ale i oni nie mają racji. Maratończycy przebiegają nawet do pół kilometra więcej (!). Wszystko przez to, że zakręty muszą „obierać”  z różnych stron, po wewnętrznej lub zewnętrznej stronie jezdni. Dodatkowo, gdy wyprzedzają wolniejszych zawodników wskutek „zyg-zaków” dodają sobie kolejnych metrów!

W ten sposób praktycznie nikt z uczestników martonu nie przebiegnie dokładnie wyznaczonego dystansu.

KŁAMSTWO 2: „Pierwszy, który przebiegł maraton, umarł z wycieńczenia”

image

Pomnik Filippidesa znajdujący się przy drodze prowadzącej z Maratonu do Aten [źródło: findingdulcinea.com]

Kłamstwo używane jest też przeze mnie, by wymigać się od udziału w maratonie… 😉
Mnie podobni uparcie powtarzają historię Filippidesa, która zapoczątkowała maraton, jaki znamy dzisiaj. Że posłaniec po pokonaniu dystansu z Maratonu do Aten i obwieszczeniu zwycięstwa nad Persami, umarł z wycieńczenia. Nikt jednak nie wspomina, że wcześniej pobiegł do Sparty prosić o wsparcie, wrócił do Aten, a potem ruszył do Maratonu, co łącznie daje… ponad 500 km drogi! Niewykluczone, że zanim przebiegł pierwszy maraton, walczył też w bitwie z Persami.

Serio… Myślicie, że przy tym wszystkim to dystans 42 km był zabójczy?

KŁAMSTWO 3: „Maraton to najtrudniejszy z biegów”

Maraton był dla mnie najtrudniejszym z biegów, dopóki nie usłyszałam o Spartiatlonie, czyli o biegu na trasie Ateny – Sparta (246 km!). Potem dowiedziałam się o ultramaratonie i obejrzałam dokument o Giannisie Kourosie, który w przeciągu 6 dni potrafił przebiec dystans równy wycieczce znad Bałtyku do Włoch!

Nie taki więc maraton długi, jak go malują…

KŁAMSTWO 4: „Maraton to najłatwiejszy z biegów”

DSC09556
W Maratonie Ateńskim nie ma „zmiłuj się” dlatego wcale taki łatwy nie jest! Jak ma być autentyczny to musi być na odcinku z Maratonu do Aten. To nie maraton w Londynie, Berlinie czy w Warszawie – nie da się wyznaczyć trasy, która przebiegałaby po najbardziej płaskiej części rejonu. Z tego powodu zawodnicy, którzy startują w Maratonie Ateńskim muszą pokonać co najmniej 1/4 trasy pod górkę.

Biegacze przewracający się o własne nogi i ciała szczelnie owinięte folią na krawężnikach za linią mety mówią same za siebie… Nie ma łatwo!

KŁAMSTWO 5: „Nikomu nic nie obiecywałem” (na wszelki wypadek, by usprawiedliwić niepowodzenie w biegu).

athens_marathon_560

Zawodnicy Maratonu Ateńskiego w trakcie przysięgi. Złożone trzy palce są nawiązaniem do Trójcy Świętej [źródło: visitgreece.com]

Nie wiem czy podczas innych maratonów też jest to regułą, ale podczas Maratonu Ateńskiego zawodnicy przed rozpoczęciem biegu składają przysięgę. Nie obiecują, że dobiegną do końca. Przysięgają za to walczyć uczciwie i przestrzegać zasad zdrowej rywalizacji. Wszystko to w imię ideałów podzielanych przez Filipiadesa, olimpijczyka Spyrosa Louisa i bojownika Lambrakisa.

KŁAMSTWO 6: „Jestem za stary na bieg w maratonie”

DSC09607
Za stary na bieg w maratonie?! Taaa… powiedz to Panu Stylianosowi albo Jorgosowi, którzy przebiegli trasę z 86 latami na karku…

KŁAMSTWO 7: „W maratonie wygrywa tylko jeden”

DSC09596
W Ateńskim Maratonie wygrywa każdy, kto przekroczy jego metę! Greccy spikerzy są mistrzami w tworzeniu kategorii tak, aby przyznać pierwsze miejsce, jak największej ilości osób. I tak w 2017 roku nagrodziliśmy:
– pierwszego na mecie (Kenijczycy byli bezkonkurencyjni!),
– pierwszego Greka na mecie (choć przybył 15 minut po pierwszym, to dostał jeszcze większe brawa),
– pierwszego nie-atletę,
– pierwszą kobietę,
– pierwszą Greczynkę,
– pierwszego po pierwszym, pierwszego po drugim….

Transparenty sklecone z prześcieradeł, flagi narodowe zakrywające trybuny, kolorowe balony, piski, wrzaski i oklaski sprawiły, że każdy kto przekroczył metę, czuł się jak ten pierwszy.

Dlatego, choć Maraton Ateński owiany jest wieloma mitami, to trzeba go przeżyć na własnej skórze. A może już to zrobiliście i przy okazji usłyszeliście inne kłamstewka związane z tą imprezą? Listę maratońskich mitów pozostawiam otwartą – jakie inne bzdury usłyszeliście?

Biurokracja po grecku: jakie dokumenty musisz wyrobić, by dostać pierwszą (legalną) pracę

Wiem, że nie lubisz szlajać się po urzędach. Szarych twarzy odsyłających od okienka do okienka i sterty formularzy spisanych językiem, którego nie rozumiesz ani Ty, ani urzędnicy. Jeżeli jednak jesteś tuż przed podjęciem pracy w Grecji, to biurokracyjne piekło jest nieuniknione.

Gdy tylko wyszłam z  jego siódmego kręgu, obiecałam, że stworzę krótki przewodnik, jak przez nie przebrnąć. Na dodatek, wbrew modzie na paragrafowany język, napiszę go „po ludzku”.

Jeżeli jesteś już o krok od wyruszenia na podbój greckiego rynku pracy przeczytaj, co Cię czeka.

????????????????????????????????????

Ten obrazek nie ma nic wspólnego z tym, co czeka Cię podczas wyrabiania wszystkich papierów. Jeżeli jednak zwyciężysz w biurokratycznej wojnie będziesz wyglądać tak, jak pan powyżej. 😉

Od czego zacząć wyrabianie dokumentów potrzebnych do pracy?

Najlepiej od początku. W skutek odsyłania od Annasza do Kajfasza, wypracowałam kolejność wyrabiania dokumentów, która wydaje się najbardziej optymalna.

Zacznij od kawy na wynos – bezkofeinowej (ciśnienie i bez tego będzie wystarczająco wysokie) oraz największej, jaka możliwa (bo czasu na popijanie będziesz miał bardzo dużo).

Gotowy na podbicie greckiego rynku pracy? No to w drogę!

Dokumenty, które będziesz potrzebował:

1. Potwierdzenie greckiego adresu, pod którym mieszkasz

Może to być umowa najmu lub rachunek za gaz na Twoje nazwisko. Jeżeli wszystkie dokumenty wystawione są na osobę, z którą mieszkasz to dobra okazja by sprawdzić, trwałość Waszych relacji! 😀 Poproś ją o wypełnienie formularza „ΥΠΕΥΘΥΝΗ ΔΗΛΩΣΗ”, w którym potwierdzi, że  „gości Cię” w swoich progach. Następnie zaproś na wycieczkę do urzędu podatkowego (patrz punkt 2), gdzie osobiście będzie musiała potwierdzić pismo, które przed chwilą wypisała (nie zapomnij postawić jej kawy!).

2. ΑΦΜ (AFM) – numer rejestracji podatkowej (odpowiednik polskiego NIPu)

ΑΦΜ wyrobisz w najbliższym urzędzie podatkowym. Tu też dostaniesz niepowtarzalną okazję do sprawdzenia swojej greki – formularz M1, już tam na Ciebie czeka. 😉

Aby wyrobić ΑΦΜ potrzebujesz:

  • dowód osobisty/paszport
  • wypełniony formularz M1, który znajdziesz w urzędzie lub tutaj
  • potwierdzenie greckiego adresu, pod którym mieszkasz (może to być np. umowa na wynajem mieszkania lub rachunek za gaz wysłany na Twoje nazwisko)

3. AMKA – numer ubezpieczenia społecznego

Załatwisz go w ΚΕΠ (KEP) czyli Centrum Usług dla Obywateli (tu znajdziesz mapę wszystkich KEP na terenie Grecji). Tu zaczyna się zabawa z łacińskim alfabetem. To fajnie, że masz wszystkie dokumenty, ale przemiła Pani w okienku poinformuje Cię, że potrzebuje Twoje dane zapisane… greckimi literami! Przygotuj się na nową tożsamość, bo Twoje nazwisko w języku greckim będzie wyglądało tak dziwnie, że gdy je zobaczysz podrapiesz się po głowie, zastanawiając się o kogo chodzi. 😉

Aby wyrobić AMKA potrzebujesz:

  • dowód osobisty/paszport
  • potwierdzenie  o wyrobieniu numeru ΑΦΜ (patrz punkt 2)
  • potwierdzenie greckiego adresu, pod którym mieszkasz

4. AMA IKA – numer ubezpieczenia zdrowotnego

Numer – duch. W pracy oczekiwali, że go przedstawię, z kolei Pani z IKA – że w końcu zrozumiem, że takowy już nie istnieje.

Wyrabianie numeru AMA IKA była istną przepychanką z ustawami, które zmieniają się niemal tak często, jak pory roku.  I walką między Panią Kadrową a Panią Urzędniczką, w której każda próbowała udowodnić, że ta druga nie zna się na swojej pracy.

Mój numer AMA IKA po telefonicznej interwencji Pani Kadrowej (oczywiście w innym oddziale IKA) się odnalazł. Jeżeli wiesz jak to się stało – daj znać. Inni (w tym ja sama) chętnie się dowiedzą, jak go wyrobić (prawdopodobnie dzieje się to automatycznie podczas poprzednich kroków).

5. Konto bankowe

Denerwują Cię miliony ulotek wciskanych na ulicy albo spam w skrzynce mailowej o najnowszym super-mega-hiper koncie bankowym, które powinieneś otworzyć właśnie teraz? Przyjedź do Grecji! Miejsca, gdzie to Ty będziesz błagał, by ktokolwiek konto Ci otworzył!

Aby założyć konto bankowe potrzebujesz:

  • potwierdzenie pracodawcy, że jesteś u niego zatrudniony,
  • dowód osobisty/paszport,
  • potwierdzenie o nadanym numerze ΑΦΜ (patrz punkt 2),
  • potwierdzenie o adresie, pod którym mieszkasz (patrz punkt 1)
  • potwierdzenie, że grecki numer komórkowy, który posiadasz (tak, musisz go posiadać!) jest zarejestrowany na Ciebie. Potwierdzenie dostaniesz w każdym salonie swojej sieci komórkowej)
  • pieniądze – nawet jeśli jeszcze ich nie zarobiłeś, to licz się z tym (i to dosłownie!), że już na wejściu zapłacisz za takie usługi jak np. e-banking

Słowo na koniec, czyli o czym musisz pamiętać w każdym urzędzie

Są takie zasady, które działają niezależnie od tego, do którego urzędu się udasz. Dlatego za każdym razem:

– Dokładnie sprawdź wprowadzone przez urzędnika dane. Nie tylko datę urodzenia czy numer dokumentu, ale także imiona – tak samo jak my szeroko otwieramy oczy na wieść o tym, że ktoś może nazywać się Arystoteles, tak samo Grecy, gdy słyszą osławionego Grzegorza, Jarosława lub inne polskie imiona.

– Miej ze sobą dużo kopii dowodu osobistego/paszportu i wszystkich innych dokumentów

– Jeżeli nie możesz załatwić czegoś w jednym urzędzie – idź do drugiego. Gdy nie udało mi się założyć konta w jednym banku, poszłam do innej placówki tej samej firmy. 😀

Jednak przede wszystkim oddychaj. I pamiętaj, że słońce cały czas świeci, na którymś ze stołów pobliskiej kawiarni topią się kostki w wysokiej szklance  frappe, a ty – mimo wszystkich tymczasowych niedogodności – ciągle jesteś w Grecji. 😉

O braku piątej klepki, pisarskich zapędach i wielkiej miłości bez motylków w brzuchu – czemu wyjechałam do Grecji i ślad po mnie zaginął

Znasz to uczucie, gdy ludzie w autobusie krzywo się na ciebie patrzą, bo za szeroko się uśmiechasz? Gdy zachodzisz w głowe, kiedy dali się wkręcić w ten smutny kołowrotek praca-dom-praca-dom, bez czasu na coś pomiędzy? Pamiętasz ile razy zastanawiałeś się, gdzie są ich marzenia? I co do cholery sprawia, że godzą się na zawrotną prędkość 40 km/h, która wcale ich do nich nie przybliża?

DSCN7677

Stawiam kawę z widokiem na Akropol tym, którzy wiedza, o czym mówię (a potem sobie, bo wiem, że jest Was tak dużo, że się nie wypłacę ;)).

Skoro wszystko brzmi TAK znajomo, to czemu bez przerwy pytacie dlaczego wyjechałam do Grecji?

Wrakiem w stronę urojenia

Gdy wróciłam po dwóch semestrach studiów w Koryncie, czułam się jakbym na stałe przesiadła się do wspomnianego autobusu. Zobojętniałam. Rozciągnęłam nogi na ostatnich siedzeniach i za nic nie chciałam wysiąść.

Zaczęłam pisać. Poszłam na kurs, a potem wzięłam się za ksiażkę o Grecji, której nigdy nie skończyłam. Pomyślalam, że to kwestia aury – bo jak pisać o Grecji, w Grecji nie będąc?

Rzucało mnie tu i tam. Obrona magisterki na Śląsku, zbieranie oliwek na Peloponezie. Boże Narodzenie w Kędzierzynie-Koźlu, Sylwester w Istambule z przesiadką w Atenach. Przesiadką, która z 3 kwadransów na lotnisku zamieniła się w trzy miesiące w greckiej Macedonii.

DSC00774

W końcu postanowiłam się ustatkować. Wróciłam do Polski i gdy tylko znalazłam wymarzoną pracę, zaczęłam planować wakacje. Zgadnijcie gdzie?

Gdy byłam w Polsce tęskniłam za Grecją, gdy byłam w Grecji, jeszcze bardziej tęskniłam za… Grecją! Za wizją równoległego życia, które kusiło innością.

Jednak myśl o wyjeździe przyprawiała mnie o zimne dreszcze. Ledwo przeprowadziłam się do nowego mieszkania, a w pracy zaproponowali mi długoterminowy konktrakt. Nie mogłam chcieć więcej. Czułam, że oczekuje się ode mnie, bym w końcu wypakowła walizki.

I gdy zostały wyniesione do piwnicy i upchnięte na szafie, znajomy zapytał czy znam kogoś, kto chciałby przyjechać do Aten na 9-miesięczny wolontariat.

Znałam.

Dwa tygodnie później bez pracy i mieszkania, za to z tą samą walizką i książką „Zalety irracjonalności” pod pachą (pożegnalny prezent od znajomych z pracy), toczyłam się w stronę lotniska.

Nie było tak, jak na zdjęciach

„Za granicę wyprowadza się po to, by podnieść standard życia. Grecja nie jest tym krajem, do którego powinno się wyprowadzać” – nie miałam problemu ze zrozumieniem komentarza jednego z użytkowników polinijnego forum.

Miałam problem z jego zaakceptowaniem. Z poddaniem się jeszcze przed spróbowaniem.

Wiedziałam, że co czwarta osoba jest bezrobotna, a w moim przedziale wiekowym, co druga szuka pracy. Pracy, której nie znajdzie. A jeśli już ją miała, to z mojego researchu wynikało, że o wyjściu przed 10. godzinami pracy, podpisanej umowie albo ubezpieczeniu zdrowotnym powinna myśleć w kategoriach bonusu. Nie wspominając o zarobkach (bo byli i pracodawcy, którzy z wypłatami zwlekali dobre kwartały!).

Oczywiście, że to, co spotkało mnie na miejscu było dalekie od moich wyobrażeń. Wolontariat minął szybciej niż myślałam, nadeszło starcie z rzeczywistością.

Przed wyjazdem pracowałam po 8 godzin dziennie, z pięcioma przerwami, w czasie których popijałam yerbę w towarzystwie tak dobrym, że chętnie spędzałabym z nim kolejne godziny. Z co miesięczną wypłatą wracałam do wynajętego mieszkania, by popołudnia i wieczory spędzać wyciągnięta na trawniku tuż za nim i czytać wszystko, co wpadło mi w ręce.

Obecnie przyjaciele z Polski z uśmiechem podpytują o siestę, której nigdy nie doświadczyłam. O opaleniznę, której nie widać, bo gdy wychodzę z pracy, słońce nie grzeje już tak mocno. Ciągnę się do domu, tak wolno, jak myśli o umowie o pracę, której nie widziałam. Gdy w końcu się doczołgam, padam na łóżko. Zamiast owieczek odliczam dni do weekendu, by w okolicach środy po prostu zasnąć.

A ja głupia, w takich warunkach czuję, że podniosłam swój standard życia! Jak?

Możecie pomyśleć, że zwariowałam. Ale tylko, jeśli patrzycie przez pryzmat sum pojawiających się na koncie pod koniec miesiąca.

Za każdym wariactwem stoi… miłość?!

„Kiedy w końcu GO poznamy?” –  jestem zmęczona ciągłym przewracaniem oczu i tłumaczeniem, że to nie o NIEGO chodzi.

SONY DSC

Mój Grek to ja. Zakochałam się w sobie. A dokładniej w greckiej wersji siebie.

Bardziej pokornej, mniej roszczeniowej, bardziej wdzięcznej. Tej, która po całym dniu pracy pędzi co sił w nogach w stronę morza, która na rowerze objeżdża kolejne wyspy zatoki Sarońskiej i tej, która zaczęła zauważać cykle księżyca.

Zachłysnęłam się życiem, jak pięciolatek wodą na miejskim kąpielisku. Kręci mi się w głowie, mam zatkane uszy – nie wiem czy od nadmiaru chloru czy ze szczęścia. Skaczę przez sztuczne fale, macham rękami na prawo i lewo. Rodzice przestali sprawdzać czy wszystko w porządku – wiedzą, że to tylko gra. Czasem, przypadkowowo ochlapany nieznajomy syknie coś pod nosem. „To nic” – nauczyłam się ich ignorować. I po prostu żyć.

Tak jak lubię i tak jak uważam, że jest dla mnie najlepiej. To wciągające. Uzależniające. Na tyle, że nie zawsze chcę się zatrzymać, by wszystko spisać. I myślę, że podobnie jest z innymi, którzy piszą, pisali lub będą pisali.

Bo przecież nie jest najważniejsze, by życie utrwalić na kartkach notesu. By na nowym Nikonie uchwycić każdy kadr.

Ważne, by je przeżyć w poczuciu, że nie robi się niczego wbrew sobie. Albo lepiej – ważne, by przeżyć je w poczuciu, że robi się coś dla siebie.

I jeżeli mocno się wkręcicie, i na chwilę ślad po Was zaginie, to świat się nie zawali. Może za to powstać nowy, bogatszy o kolejną osobę, którą policzki bolą od ciągłego uśmiechania.

Jak zwiedzić Ateny „jak lokalny”?

„Tu nie ma nic ciekawego” –  wzrokiem przeczesujesz mapę swojego miasta. Próbujesz znaleźć coś, co może spodobać się znajomemu, który po raz pierwszy przyjedzie Cię odwiedzić. W końcu jest!

SONY DSC

Dlaczego wyjdziecie na  spacer po rynku, zahaczycie o kamienice w starej części miasta, wyskoczycie do baru na imprezowej ulicy, zamiast przejść się po okolicznym targu lub po Twoim osiedlu?

Tak wiem… tam przecież nie ma nic ciekawego…

Zwiedzanie miasta „jak lokalny” to ściema!

Przewracam oczami, gdy po raz kolejny znajomy chce „odkryć Ateny z perspektywy lokalsa”. Po pierwsze, XV wiek i czasy wielkich odkryć geograficznych już minęły – wszystko zostało odkryte. Poza tym wzdryga mnie na określenie „lokals”… Jest i trzeci powód.

Podczas gdy my turyści wylewamy siódme poty, by miasto odkryć z perspektywy Ateńczyków, Ateńczycy najzwyczajniej w świecie… nie są zainteresowani odkrywaniem swojego miasta! Co innego, gdy wyjeżdżają poza jego granice i zamienią się w turystów.

SONY DSC

Pamiętam maślany wzrok mojej greckiej znajomej, która lutowego popołudnia z otwartą buzią chłonęła intensywne kolory opolskiego blokowiska. I różnorodność mieszkań, które opakowane w bezkształtny blok, wydawały się z zewnątrz takie same.

Nie mogłam zrozumieć głębokich wzdechnięć, oklasków, ciągłego szarpania za rękaw uzupełnianego błagalnym tonem o przedłużenie spaceru. Pół roku później wprowadziłam się do Aten.

Wtedy zrozumiałam…

Z turysty w mieszkańca, czyli najgorsza przemiana, jakiej możesz doświadczyć

Po pierwszych dniach przeprowadzki wszystko było nowe i fascynujące – pompony u butów Evzones podskakujące podczas zmiany warty, stoiska z piramidami warzyw i owoców na centralnym targu, kolorowe donice zastawiające ulice Plaki. I oczywiście Akropol spoglądający na to wszystko z góry.

SONY DSC

Ekscytujące były codzienne podróże metrem. Sklejone wagoniki łączyły najważniejsze atrakcie – szybko, bez konieczności tracenia czasu na nużące dojścia. Z twarzą przyklejoną do okna wyglądałam kolejnych stacji. Odliczałam kropki na trójkolorowym schemacie linii i czas potrzebny na przejazd od jednej do kolejnej. Z rytmu wybijały mnie dźwięki akordeonu albo gitary. Odrywałam się od szyby, by zerknąć na grajka, który kołyszącym krokiem przechodził przez kolejne wagony. I pasażerów-zombi, chowających twarze za książką lub ekranem smartphona.

Nie wiem, w którym momencie stałam się jednym z nich.

Pompony u butów Evzones przestały podskakiwać, donice przy ulicach zamiast cieszyć, wadzić. Akropol zniknął w gąszczu czteropiętrowych budynków.

„Proszę zatrzymać metro! Ja wysiadam!”

Tak jak co dzień siedziałam w szarym metrze. Betonowe ściany za oknem i miarowe postukiwanie komboloi powoli wprawiały mnie w trans. Oczy stawały się coraz cięższe. Nagle skronie przeszyło ostrze noża. Przez uchylone okno wpadł mroźny powiew wiatru. Zielona linia metra wyjechała na ziemię. Po lewej stronie na wzgórzu znów królował Akropol. I gdy po raz kolejny zrozumiałam, że przestał mnie zachwycać, postanowiłam coś z tym zrobić.

SONY DSC

Gdy tylko dojechałam do kolejnej stacji, poderwałam się z siedzenia. A chwilę później usiadłam. I pozwoliłam, by wagoniki leniwie dotoczyły się do ostatniej stacji w Pireusie.

Zapomniałam kiedy ostatni raz tam byłam. I kiedy ostatni raz byłam w miejscach, w kórych serce zaczynało bić szybciej. Tak, jak podczas pierwszych spacerów wokół fontanny przed parlamentem, wśród wąskich uliczek Plaki, czy w stronę Akropolu.

Gdy zrozumiałam, że wszystkie atrakcje przestały mnie zachwycać, postanowiłam zachwycić się miejscami zwykłymi.

Zeszłam z turystycznych szlaków i wróciłam do domu. W briki wstawiłam kawę a sama wyszłam na balkon. Wykręciłam do przyjaciółki, by wpadła na kolację. A wieczorem podjechałyśmy jej autem na nadmorski deptak pachnący prażoną kukurydzą.

Bo czy w zwiedzaniu „jak lokalny” nie chodzi o to, by poprostu dać się ponieść codzienności?

11 dowodów, że odwiedzanie stanowisk archeologicznych jest zabawa LEGO

Od kiedy pamiętam unikałam stanowisk archeologicznych. Nudziła mnie ich identyczność – widok tłumów w słomianych kapeluszach przewijających się wśród kupy kamieni i powywracanych kolumn. Od niedawna zaczęłam przyglądać się im z bliska. „Bo czemu, by nie…” – ukradkiem dołączałam do przypadkowo spotkanych grup, z wszystkowiedzącymi przewodnikami na czele.

Sporadyczne wizyty powoli zamieniły się w cykliczne wędrówki, którym towarzyszyło jedno uczucie. Dokładnie to samo, jakie pamiętałam z przedszkolnych zabaw klockami Lego.

Lego

Bo choć wydaje się to abstrakcyjne to odwiedzanie archeologicznych stanowisk i zabawę klockami Lego łączy więcej niż się wydaje! Oto 11 dowodów na ich wspólne cechy:

1. Zabawa polega na poskładaniu części

Lego rozrzucone są po niewielkim pokoju, starożytne artefakty – nawet na przestrzeni kilkunastu kilometrów! Oba trzeba przenieść w bezpieczne miejsce, by być pewnym, że nikt się o nie potknie.

Delphi (61)

Muzeum w Delfach

2. Towarzyszą im krzyki, wrzaski i ciągłe przepychanie

I przy zabawie z Lego, i przy stanowiskach archeologicznych każdy chce się dostać jak najbliżej. I o ile na przedszkolnym dywanie dodatkowo w grę wchodziło wyrywanie sobie kolejnych części, o tyle na stanowiskach archeologicznych ręce trzymamy przy sobie (ewentualnie na innym człowieku – byle by nie dotknąć drogocennych reliktów)!

DSC_0610

Ateński Akropol

3. Rozwijają wyobraźnię i sprawdzają dotychczasową wiedzę

Klocki czy ruiny to nie puzzle – nikt nie załączył obrazka z efektem końcowym. Co ostatecznie wyjdzie z połączenia kolejnych części zależy od wiedzy, umiejętności łączenia teorii z praktyką, ale i wyobraźni składającego.

3 (2)

Wnętrze Muzeum Akropolu w Atenach

4. Rozbudzają ciekawość

Zamek Książniczki czy domek dla lalek? Nie zawsze wiedzieliśmy do końca, co chciała zbudować Zuzia z dwoma warkoczami przewiązanymi wstążkami. Nigdy jednak nie baliśmy się pytać. Ta sama ciekawość towarzyszy nam, gdy podrośniemy i po raz kolejny znajdziemy się wśród rzeczy, które nie do końca rozumiemy – stanowisk archeologicznych.

Mykeny

Stanowisko archeologiczne w Mykenach

5. Są nowym punktem obserwacyjnym na znajome miejsca

Ten sam pokój wygląda trochę inaczej gdy leżysz na podłodze, zerkasz przez plastikowe okienko albo w odbiciu lusterka zawieszonego w klockowym domku. Wiecie jak inczej prezentują się znane miejsca z perspektywy stanowisk archeologicznych, albo muzeów, które odwiedzamy tylko od czasu do czasu? Ten, kto ateński akropol podziwiał od strony jego mueum wie o czym mówię…

5

Ateński Akropol widziany z wnętrza Muzeum Akropolu

6. W imię dobrej zabawy godzimy się małe oszustwa i podróbkowe kompromisy

Cena duńskich klocków nie raz zmusiła naszych rodziców do kupienia tańszych odpowiedników. Jednak czy podczas dobrej zabawy zwracaliśmy uwagę na takie detale? Na takie same kompromisy, choć nie zawsze o tym wiemy, godzimy się na stanowiskach archelogicznych.

6

Nieliczni wiedzą, że Kariatydy (podpory w kształcie kobiet) z ateńskiego akropolu to kopie. Oryginały można oglądać w Muzeum Akropolu

7. Gubimy części

Wleciały pod starą szafę, wcisnęły się w szczelinę między podłokietnikiem, a oparciem kanapy… Artefakty, choć większe od klocków, często robią to samo. Najgorzej, gdy przepadają najważniejsze części i zagadka, na którą się składają, staje się nierozwiązywalna.

7

Dysk z Fajstos – gliniany krążek z 241 stemplami, których znaczenie do tej pory nie zostało odszyfrowane

8. Nie lubimy się nimi dzielić

Klocki czy starożytne artefakty, nieważne w jakim są stanie – są nasze i już! Czujemy przywiązanie i nie oddamy ich za żadne skarby. Jeżeli ktoś nam je wyrwie, wyniesie z domu w kieszeni – płaczemy w niebogłosy. I na nic zdają się tłumaczenia rodziców, że trzeba się dzielić.

elgin

Starożytne marmury partenońskie, wywiezione z Aten do Londynu przez lorda Elgina. Obecnie można oglądać je w British Muzeum. Grecja wielokrotnie starała się o ich zwrot. Bez skutku [źródło: fotoforum.gazeta.pl]

9. Efekt końcowy nie zawsze jest zadowalający

Kolega zbudował garaż, w miejscu gdzie miał być ogród. Położył ślizgawkę tam, gdzie miały być schody… Tak, jak przy zabawie z klockami, tak i w przypadku stanowisk archeologicznych nie zawsze wszystko ląduje tam, gdzie powinno.

SONY DSC

Eksponaty znajdujące się na terenie greckiej agory w Atenach

10. Nie lubimy, gdy biorą nas z zakoczenia

Kiedy wydaje się, że wszystko zostało już „posprzątane” zawsze znajdzie się ten jeden element, na który nadepniesz. Gołą stopą, boleśnie. Podczas nocnej wędrówki w kierunku lodówki lub mniej spodziewanym momencie. I nie ważne jak długo będziesz liczył baranki – nie zaśniesz, nie zaznasz spokoju dopóki, nie odpowiesz na jedno pytanie – co z tym fantem zrobić?

Rome_cistern_09

Koryto rzeki Eridanos odkryte podczas budowy stacji metra na Monastiraki. Kolejne archeologiczne odkrycia podczas buowy metra w Atenach przez bardzo długi czas uniemożliwiały dokończenie prac. [źródło: archaeologynewsnetwork.blogspot.gr]

11. Tracimy poczucie czasu

W zabawie klockami i na stanowiskach archeologicznych po prostu wsiąkamy. Nim się obejrzysz, a rodzice ciągną Cię za rękaw i mówią, że pora wracać do domu… Ot, przekleństwo dobrej zabawy. Trzy godziny minęły jak trzy minuty…

SONY DSC

Stoa na terenie greckiej agory w Atenach

Doznałeś podobnego stanu? A może znalazłeś jeszcze więcej podobieństw między odwiedzaniem archeologicznych miejsc, a zabawą klockami LEGO? Koniecznie podziel się swoimi pomysłami w komentarzu! 🙂