Zero stopni Celsjusza, odczuwalne minus siedem. Idę na spacer. Po pięciu krokach na ramieniu ląduje mi coś białego. Chyba styropian.
Malutkie kuleczki spadają jedna po drugiej, jakby jakiś uparty sześciolatek skrobał potężny kawał ocieplacza, gdzieś z okna nade mną. Styropian? To by się zgadzało, gdyby nie to, że kuleczki topnieją. Kurtka staje się coraz cięższa od wody.
Styczniowy wieczór, Ateny, pada śnieg. Co w takim wypadku robi Grek?

Śnieg…Dobrze go tu widzieć. Dla mnie to namiastka zimy, za którą się stęskniłam. Ale co na to Grecy?

Pierwsze twarze wyglądają zza firanek. Uchylają drzwi, okna i wyciągają ręce, by sprawdzić czy to, co dzieje się na zewnątrz, dzieje się naprawdę. A gdy już się upewnią, co śmielsi wychodzą.

Tym, którzy nie mieli wystarczająco odwagi poprzedniego wieczoru, ranek przynosi kolejną szansę. Śnieg wprawdzie nie leci już z nieba, ale ciągle zalega po zachodniej stronie wzniesień, budynków i w węższych uliczkach.

Co robi Grek, gdy spada śnieg?

Rozgląda się bardziej (bo znane miejsca pod białym puchem stają się mniej znane)…

Więcej rozmawia (bo musi się tym spostrzeżeniem z kimś podzielić)…

Szerzej się uśmiecha (bo w końcu zdarzyło się coś innego!)

Lepi bałwana…
A jeśli dłonie jeszcze mu nie skonstniały, wszystkie zimowe szaleństwa utrwala na tysiącach zdjęć. I nie zastanawia się, czy to ma sens. Najważniejsze, że cieszy!
Nie dziwie sie ze tak reaguja.Jest to przeciez u nich rzadkosc.
Niby rzadkość, ale na trzy zimy spędzone w Atenach, w dwóch załapałam się na śnieg. Czyżby powoli stawało się to normą? 😛